Na Haiti brakuje wszystkiego. Nie jest już możliwe, byśmy zdobywały leki dla naszej mobilnej przychodni tak, jak do tej pory. Ze względu na niestabilną sytuację i niebezpieczeństwo napadów po drodze i w samym Port-au-Prince, nie jest możliwe jeździć raz w tygodniu do stolicy. Ktoś nam podpowiedział, że jest inne rozwiązanie: i tak większość leków na Haiti dociera z drugiej strony wyspy – z Dominikany. Powinnyśmy nawiązać kontakt z kimś stamtąd i spróbować same sprowadzać medykamenty na nasze potrzeby. Rożnymi kanałami – przez znajomych księży i jedno żeńskie zgromadzenie, które ma dom przy granicy, sprawdziłyśmy: to jest możliwe, legalne i bezpieczniejsze, niż dotychczasowe sposoby. A cenowo prawie tak samo, jak zakup od pośrednika na Haiti. Ponieważ kontakty przez tłumaczy (na Dominikanie mówi się po hiszpańsku) i na odległość były bardzo trudne – za zgodą naszych przełożonych postanowiłyśmy tam polecieć. Zaprzyjaźniony ksiądz załatwił nam noclegi i pomoc. Z lotniska odebrał nas ks. Juan Carlos, rektor Casa Arquidiocesana „Maria de la Altagracia” (międzynarodowego centrum ewangelizacyjnego w Santo Domingo – stolicy Dominikany). Tam mieszkałyśmy, ugoszczone po królewsku, przez trzy dni. W tym czasie spotkałyśmy się z wieloma ludźmi. Myślimy, że właśnie Pan rozwiązuje nasze problemy z zaopatrzeniem medycznym.