Rozpakowywanie, układanie, przenoszenie, poprawki budowlane, balagan, sprzątanie, znowu poprawki i znowu bałagan… To nasze ostatnie tygodnie. Ale już widzimy światełko w tunelu: zbliża się czas, kiedy wrócimy do naszych zwykłych zajęć – do tego, po co tu jesteśmy…
Tymczasem, nie wiadomo kiedy i nie wiadomo skąd, pojawił się kot. Pewnego dnia zaczął się kręcić wokół nas, najpierw z daleka, potem coraz odważniej. To znajdowałyśmy go śpiącego na naszych pudłach, to na krzesłach na tarasie. Nazwałyśmy go Feliks, choć nie wiemy nawet, czy jest chłopcem. Mówimy do niego po kreolsku i – wierzcie albo nie – chyba rozumie! W poprzednim mieszkaniu miałyśmy myszy. Tu wszystko jest na parterze – myszom już cieknie ślinka na myśl o naszej kuchni. Może to Pan Bóg nam przysłał Feliksa? Żadna z nas nigdy nie była jakoś specjalnie miłośniczką kotów. Nie za bardzo się znamy na kocich sprawach. Przeganiamy go, kiedy próbuje wchodzić do domu, ale kiedy kręci się po tarasie – nawzajem z godnością znosimy swoją obecność. Tak więc, Państwo pozwolą, oto kot:
Halina
17/03/2018 at 16:50
To jest kot szczęśliwy i sądzę,że bardzo mądry skoro sobie Was wybrał.