Pod koniec naszego piątego roku w Jacmel (przybyłyśmy tutaj 17 grudnia 2012) Pan Bóg dał nam doświadczyć jak nigdy dotąd trudności haitańskiego życia. Od trzech miesiący prawie nie ma prądu. Od czasu do czasu pojawia się na jakieś 2 godziny, między 1.00 a 3.00 w nocy. Baterie w inwerterze padły. Baterie w latarkach i turystycznych lampach też. O nowy inwerter nie prosiłyśmy naszych przełożonych, bo od miesięcy wykonawcy naszego nowego domu obiecują, że już-już-za chwilę kończą i będziemy się przeprowadzać. Trwa to już chyba ponad rok, ale zdawałyśmy sobie sprawę, źe inwestowanie w dotychczasowe miejsce nie ma już większego sensu. Często siedziałyśmy więc w ciemności albo przy śmierdzącej lampie naftowej. Uczyłyśmy się życia bez lodówki, wiatraka, kuchenki, bez łączności ze światem. Bez prądu nie daje się pompować wody do zbiornika na dachu, więc mycie naczyń, spłukiwanie w toalecie i mycie się – tylko z wiadra. Miejscowe kobiety nauczyły nas prasować żelazkiem z duszą. Dodatkowo od tygodnia padało prawie bez przerwy. Na ścianach – grzyb. Biała, szara i czarna pleśń. W kilku miejscach znowu w domu pojawiły się termity.
Nasze Przełożone zdecydowały jednak, że trzeba kupić misji nowy inwerter. Jesteśmy im takie wdzięczne! Dziś nawet wyjrzało słońce. Chwała Panu!