We wtorek, gdy zabierałyśmy się za jakąś wcześniej zaplanowaną pracę, nawiedzili nas niespodziewani goście: dwie Haitanki i troje lekarzy z Kuby. Prowadzą mały szpitalik w miescowości Kay Jacmel, położonej kilka kilometrów od Jacmel. Jest to placówka dla ubogich, założona przez rząd Kuby po trzęsieniu ziemi z 2010 roku.
Lekarze, którzy nas odwiedzili, są tu na dwuletnim kontrakcie, potem przyjadą kolejni – tak funkcjonuje ich misja. Ponieważ miałyśmy jeszcze trochę materiałów medycznych z ostatniego kontenera i sporo leków pozostawionych przez lekarzy-wolontariuszy ze Stanów, mogłyśmy się podzielić z Kubańczykami. Odwiedziłyśmy ich dwa dni pózniej. Pokazali nam cały szpital, włącznie z salą operacyjną. Mieszkają w bardzo skromnych warunkach, po trzech w jednym pokoju. Właściwie można powiedzieć, że żyją w równej biedzie, jak ich pacjenci. Rząd Kuby ogranicza się do opłacenia im podróży i zapewnienia podstawowego sprzętu medycznego. W pierwszym odruchu, kiedy zobaczyłam coś w rodzaju ołtarzyka ze zdjęciem Fidela Castro (przedostatnie zdjęcie), zaczęłam ich wypytywać o komunizm. Odpowiadali wyuczonymi formułkami. Może zresztą szczerze wierzą, że ich ustrój jest dobry? Kiedy widzą, jak funkcjonuje Haiti, może nawet sądzą, że to, co dzieje się u nich, to przedsionek raju? Zrezygnowałam z tej rozmowy – niewykluczone, że są tu pilnowani czy szpiegowani, a przecież na Kubie zostały ich rodziny.
Na ostatnim zdjęciu to my! 😉 (zwiedzamy salę operacyjną).