Dwa dni temu zauważyłyśmy, że jedna z dziewczynek wkłada ryż do pudełka, zawija pudełko w czapkę i wynosi. Zatrzymałyśmy ją, żeby porozmawiać. Nie pozwalamy wynosić jedzenia poza nasz teren. Może do nas przyjść każde dziecko i dostanie jeść, ale nie wolno wynosić. Miałyśmy już z tym różne złe doświadczenia: kobiety, które gotowały, wynosiły najlepsze kąski dla swoich rodzin, a potem brakowało dla przychodzących do nas dzieci, worki ryżu kupowane przez nas do Kuchni Matki Angeli kończyły się zadziwiająco szybko, a dla ostatnich nie wystarczało. Podjęłyśmy trudną decyzję: każde dziecko może przyjść jeść, ale jedzenia wynosić nie wolno. Nasze możliwości są ograniczone, a chcemy, by starczało dla tych, którzy są pod naszą opieką. I tak musimy podejmować trudne decyzje: czy dawać dorastającym chłopakom większe porcje niż reszcie, godząc sie na to, że nie starczy dla tych, co przyjdą później? Dawać wszystkim po równo, czy to czterolatek, czy szesnastolatek? Nasze garnki i palenisko są za małe, by gotować więcej, a i pieniędzy nie starczy, by wyżywić całe Jacmel…
Wzięłam więc ją na rozmowę. Drobna, może sześć-siedem lat. Wystraszone oczy. Zajrzałam do pudełka: garstka, może dwie łyżki ryżu, który odjęła sobie od ust. Dla siostry. Siostra jest w szkole i nie może u nas być w porze, kiedy wydajemy obiad…
Wzruszyłam się.
Patrzę czasem, jak te dzieci łapczywie jedzą, jakie są głodne… Dla większości to jedyny posiłek w ciągu dnia. Dajemy ryż z fasolą – to taki odpowiednik polskiego chleba. Czasem coś lepszego z jakiejś specjalnej okazji. Chciałoby się nakarmić wszystkie te dzieci do syta…
Przytuliłam ją i wytłumaczyłam, żeby przyprowadziła siostrę, kiedy tamta skończy lekcje – bedziemy zostawiać dla niej miskę ryżu…