Próbujemy tutaj odpowiadać na potrzeby ludzi. Na różne sposoby. Karmić głodnych, łatać życie pogubionych… Ale czasami jest niemożliwe dawać tym ludziom tyle, ile by chcieli czy potrzebowali.
Wczoraj miałam smutny dzień. Wśród różnych proszących nas o pomoc, przeważnie finansową (a mamy takich przynajmniej po dziesięcioro dziennie), pojawił się chłopak. Od niedawna mieszka w Jacmel, pewnie u jakichś krewnych, bo pochodzi z drugiego końca Haiti. Ma może szesnaście lat. Przychodzi do nas jeść. Uczestniczy w różnych zajęciach. Opłaciłyśmy mu szkołę, podręczniki i mundurek. Wczoraj poprosił o pieniądze na operację matki. Musiałyśmy odmówić: nie mamy pieniędzy. Wyszedł od nas i płakał. Pękało mi serce. Ale naprawdę nie jesteśmy w stanie…
Kilka dni temu miałyśmy poważną rozmowę z matką Monaszki – tej dziewczynki, która przyszła do nas naga, brudna i głodna, a teraz, dzięki naszym dobroczyńcom, chodzi do szkoły, wreszcie przybrała na wadze i się uśmiecha. Okazało się, że kobieta, z pieniędzy, które jej dałyśmy na opłacenie następnego semestru w szkole Monaszki, opłaciła jakieś swoje długi. Nie raz zdarzyło nam się, że ludzie prosili nas o pieniądze na jakieś dramatyczne potrzeby, a potem okazywało się, że zużywali je na coś innego. Kiedy się zresztą patrzy na ich życie, widać, że ciągle podejmują naprawdę niełatwe decyzje: opłacić szkołę dziecka, czy kupić jedzenie? Wykupić leki, czy oddać długi? Zapłacić za mieszkanie czy pojść z dzieckiem do lekarza?
Mimo tego, ze dość często ludzie nas tu zwyczajnie oszukują albo „biorą na litość”, bo wydaje się im, ze jeśli powiedzą prawdę – nie otrzymają pomocy, staramy się rozeznawać ich potrzeby i pomagać na tyle, na ile mamy środki. Temu chłopcu nie możemy pomóc. Nie znamy jego rodziny, nie możemy sprawdzić, jaka jest tam naprawdę sytuacja – mieszkają za daleko. Jego samego też jeszcze nie znamy za dobrze – jest z nami zbyt krótko… Wiemy też, że wieści rozchodzą się bardzo szybko: dajemy jednemu i natychmiast pod drzwami pojawia się kilkunastu następnych z takimi samymi albo nawet bardziej dramatycznymi potrzebami. Co robić w takich sytuacjach?
Czytam słowa papieża Franciszka przytoczone przez hiszpański dziennik El Pais:
„Kiedy się czyta Dzieje Apostolskie, listy św. Pawła, tam był raban, były problemy, ludzie byli poruszeni. Był ruch i był kontakt z ludźmi.
Osoba znieczulona [ksiądz, zakonnica] nie ma kontaktu z ludźmi. Broni się przed rzeczywistością. Jest znieczulona. I dzisiaj jest wiele sposobów, by się znieczulić na życie codzienne. I to jest klerykalizm: ja tu – a ludzie tam.
Ty jesteś pasterzem tych ludzi! Jeśli nie troszczysz się o nich i przestajesz się nimi opiekować, zamknij drzwi i idź na emeryturę”.
Nie chcę być znieczulona – wtedy moja obecność tutaj nie ma sensu.
Bardzo smutny dzień…