Zaczęłyśmy szukać sierocińca. Nie jest to tutaj łatwe. Jak zawsze w krajach, gdzie panuje korupcja, na wszystko trzeba mieć papiery, pozwolenia, świadectwa. A Rosamita nie ma żadnych dokumentów. Dziecko, które nie istnieje – ani dla swoich rodziców, ani dla państwa. W dodatku sierocińce tutaj to umieralnie. Różne zagraniczne organizacje dają pieniądze na ich utrzymanie, ale rzadko kiedy te środki naprawdę są przeznaczane na dzieci… W końcu coś znalazłyśmy – dzięki Tani z Kanady, która zajmuje się w okolicy Jacmel działalnością dobroczynną. Ale sierociniec mógł nas przyjąć dopiero następnego dnia. Rosamita spędziła więc noc u nas…
Pojechałyśmy tam następnego dnia z ojcem Rosamity i dzieckiem. Ładne miejsce, założone przez amerykańską wspólnotę baptystów, a prowadzone przez Haitańczykow. Bardzo życzliwy dyrektor. Przyjął nas i dziękował za to, co robimy dla Haiti. Oprowadził po sierocińcu. To kilka prostych baraków, ale w środku czysto, ładne tapczaniki dla dzieci, półki na drobiazgi, na zewnątrz plac zabaw i dużo zieleni. Na terenie jest lekarz i dentysta. Dzieci – około pięćdziesiątki – chodzą do szkoły. Ucieszyło nas, że wychowawczynie wyglądały na życzliwe i troskliwe w stosunku do dzieci. Dzieci też wydawały się radosne. Ponoć to najlepszy sierociniec na południu Haiti.
Smutno nam było zostawiać tam Rosamitę, ale wiemy, że to dla niej błogosławieństwo. Wychowawczyni maluchów ma pod opieką tylko dwójkę – Rosamita będzie miała nieporównanie lepiej, niż ze swoimi nieodpowiedzialnymi rodzicami. Mam pokoj w sercu – Bóg jest dobry…
Archiwa miesięczne: Listopad 2016
Rosamita (2)
Rosamita (1)
To były dwa smutne dni… Najpierw dowiedziałyśmy się, że oszukuje nas dziewczyna, której bardzo ufałyśmy i pomagałyśmy na różne sposoby. Udawała, ze chodzi do szkoły, a pieniądze z czesnego przeznaczała na inne cele. A potem wizyta ojca dziecka Christelli i wiadomość, że Christella porzuciła Rosamitę u niego, a on od ośmiu już dni zostawia ją na całe dnie samą (roczne dziecko!), bo musi chodzić do pracy. Przyniósł nam ją i zostawił. Wykąpana przez nas, ubrana i nakarmiona odzyskała trochę życia. Bardzo grzeczne dziecko – w ogóle nie płacze, ciągle się uśmiecha i coś tam sobie gaworzy pod nosem. Ma już rok – powinna chodzić, a ona ledwo sama siedzi… Bardzo smutny los… Nie możemy jej przecież zatrzymać u nas.
Spróbuje do bloga dołączyć zdjęcia. Nie wiem, czy się uda – nie ma wifi, bo od wielu już dni nie mamy prądu.
Mirliton
Nie ma specjalnie smaku, ale ma wiele nazw. Tak wiele, że jeszcze do niedawna nie wiedziałyśmy, co właściwie jemy (w dodatku Haitańczycy jego nazwę wymawiają w taki sposób, że nie sposob zgadnąć, jak to się pisze). Ale ponieważ jedzą to tu wszyscy – my też jadłyśmy, przygotowując zawsze tak, jak robią to Haitańczycy, czyli dodając do innych warzyw. Okazuje się, że mirliton ma dużo witaminy C, a w internecie jest mnóstwo ciekawych przepisów, co z tym warzywem można zrobić.
Piszę o mirlitonie, bo w sposób ciekawy się go obiera: trzeba to zrobić w wodzie, bo w skórce tego warzywa znajduje się kleista substancja, która wypływa po nacięciu i brudzi ręce. Obieranie w wodzie chroni ręce przed sklejaniem i ubrudzeniem.
Moc w słabości
Od rana wszystko szło źle: ostatnio było krucho z prądem i – oczywiście – w dzień, kiedy z naszą haitańską wspólnotą świętowaliśmy Uroczystość Chrystusa Króla i rocznicę powstania naszego Zgromadzenia, prąd zepsuł się definitywnie. Do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy i jak pokażemy prezentację o Matce Angeli, nad którą pracowałyśmy wiele dni. W dodatku doktor Wanitha, która miała się w czasie obchodów podzielić doświadczeniem z pobytu w miejscach życia Matki Angeli w Polsce (pamiętacie: była z nami na Światowych Dniach Młodzieży) – zachorowała, a jeszcze zanim wszystko się zaczęło, przeszła gwałtowna ulewa i zmoczyła papierowe obrusy i dekoracje, i w ostatniej chwili, kiedy już wszyscy się niecierpliwili, okazało się, że nie ma księdza! Ksiądz nie ma samochodu i trzeba po niego jechać!
Jak widzicie, świętowanie zanosiło się na katastrofę. Ale jak to zwykle bywa, kiedy osiąga się granicę ludzkich możliwości i w rozpaczy oddaje sprawy w ręce Boga, na koniec wszyscy są bardzo zadowoleni. Wszystko było inaczej, niż zaplanowałyśmy – wszystko wyszło lepiej! Eucharystia była piękna, dzieci zachowywały się dobrze, śpiewy wyszły pięknie, homilię ksiądz wygłosił bardzo poruszającą, a prezentację nie tylko udało się wyświetlić, ale – jak się okazało – zainteresowała nie tylko najmłodszych! Doktor Derisier, lekarz kierujący mobilną przychodnią, pięknie mówił o naszej, felicjańskiej misji na Haiti – bardzo nas to wzruszyło.
A i jedzenie jakby się rozmnożyło i wystarczyło dla wszystkich (ponad 120 osób!). Czułyśmy obecność Matki Angeli i moc Chrystusa Króla, który objawia się szczególnie wtedy, gdy nie jest łatwo, bo Jemu zależy na ubogich. Tu na Haiti, wśród tych biednych, Chrystus Król ma swoje królestwo… Myślę w tym kontekście o słowach papieża Franciszka wygłoszonych latem na Jasnej Górze:
„Uderza przede wszystkim to, jak się dokonuje przyjście Boga w historii: ‚zrodzony z niewiasty’. Nie ma mowy o wejściu triumfalnym, jakiejkolwiek imponującej manifestacji Wszechmogącego: nie ukazuje się jako oślepiające słońce, ale przychodzi na świat w sposób najprostszy – jako dziecko zrodzone przez matkę, w tym stylu, o jakim mówi nam Pismo Święte: jak deszcz spadający na ziemię (por. Iz 55, 10), jako najmniejsze z nasion, które kiełkują i rosną (por. Mk 4, 31-32). Zatem wbrew temu, czego moglibyśmy się spodziewać, a może chcielibyśmy – zarówno wówczas, jak i dziś – ‚Królestwo Boże nie przychodzi dostrzegalnie’ (por. Łk 17, 20), ale przychodzi w małości, w pokorze”.
Pielgrzymka na zakończenie Roku Miłosierdzia
W sobotę diecezja Jacmel zakończyła Rok Miłosierdzia. Na pielgrzymkę i Eucharystię byli zaproszeni wszyscy wierzący. My zaprosiłyśmy nasze dzieci i młodzież, nie spodziewając się, że odpowie aż 45 osób, a w tym – dwoje trzylatków! Pielgrzymka miała ponad 5 km. Z przystankami na modlitwę droga trwała około 5 godzin. Po niej i po przejściu Bramy Miłosierdzia odbyła się msza św. na placu kościelnym. Nikt z nas się nie spodziewał, że wszystko będzie trwało prawie cały dzień, nie mieliśmy wody ani jedzenia, ale nawet najmłodsi byli dzielni (wodę kupiłyśmy po drodze).
Ten dzień przyjęłyśmy jako pokutę i jako dobre zwieńczenie wielu łask, które otrzymałyśmy w Roku Miłosierdzia.
Zalecenie lekarza
W piatek Chrismen przyszła ze swoją córeczką Chayną do lekarza naszej mobilnej przychodni. Chayna miała wysoką temperaturę. Lekarz zalecił, by szybko dziecko wykąpać w zimnej wodzie. Kąpiel odbyła się natychmiast na naszym podwórku, bo Chrismen nie ma po huraganie własnego kąta i tuła się z dzieckiem po sąsiadach.