Kiedy już miałyśmy pewność, że nasze pszczoły to rzeczywiście pszczoły, zaczęłyśmy szukać pszczelarza, aby nas uwolnił od ich pożytecznej, ale kłopotliwej obecności. Ku naszemu zaskoczeniu pszczelarza znalazłyśmy łatwo – okazało się, że znałyśmy go już wcześniej, nie wiedząc, że hoduje pszczoły. To Daniel, pracujący w ogrodzie naszego biskupa. Kiedyś został przeszkolony przez pszczelarza z Kanady i od wielu lat się tym zajmuje. Do sprawy podszedł profesjonalnie. Rozebrał ścianę w naszej „klasie” i przesiedlił rój do skrzynki, ktorą zostawił w pobliżu na 24 godziny, żeby pszczoły się oswoiły z nowym domem, a te, które były poza rojem w czasie przesiedlenia, trafiły do swojej królowej.
Oczywiście jego pracy towarzyszył tłumek gapiów, choć ostrzegłyśmy ludzi, że to może być niebezpieczne. Dzieciakom zakazałysmy przychodzenia w tym czasie na nasze podworko. Ja sama „bohatersko” 😉 zamknęłam się szczelnie w domu, jak apostołowie w wieczerniku. Na szczęście pszczoły nie były agresywne i nikt nie ucierpiał.
Następnego dnia Daniel zabrał je do ogrodu biskupa i obiecał, że będą miały swój własny ul, a wyprodukowany przez nie miód bedzie przeznaczony dla nas!
Trochę straszna na początku historia znalazła pomyślne zakończenie, a my rozpoczęłyśmy nową dzialalność: (co prawda cudzymi rękami i trochę „niechcący”, ale) hodujemy pszczoły! 😉