We wtorek zaprosiłyśmy lekarkę z naszej mobilnej przychodni, dr Wanitę, by przebadała niektóre dzieci i ich rodziny, bo zaczęłyśmy podejrzewać, że Donaldson, o którym kiedyś tu pisałam, nie jest jedynym zarażonym świerzbowcem. Tam, gdzie ubóstwo, brud, gdzie wszyscy śpią razem, łatwo roznosi się to roztocze. A skutki zarażenia, to nie tylko swędzenie, ale i zakażenia od ciągłego drapania i rany. Zaprosiłyśmy szczególnie dwie rodziny i okazało się, że trafiłyśmy: w obydwu dzieci mają świerzb. Wszyscy dostali leki i zalecenia. Lekarka wytłumaczyła dorosłym, jak dochodzi do zarażenia i jak ważne jest zachowanie higieny.
Już teraz martwimy się, bo pod koniec leczenia, za kilka-kilkanaście dni, te rodziny będą musiały zdezynfekować swoje domy: wyprać wszystko w gorącej wodzie i wystawić na wiele godzin na słońce – to jedyne dostępne tu sposoby walki z tym roztoczem w otoczeniu. Myślimy, jak tu zorganizować dla nich środki czystości, by dezenfekcja domów mogła być skuteczniejsza. W przeciwnym wypadku zakażenie wróci…