Niedawno pisałam, że maluchy przychodzą do nas czasem tylko po to, by dostać trochę czyjejś uwagi. Na Haiti dzieci nie doświadczają tyle czułości ani zainteresowania, ile w naszej kulturze. Tutaj dzieci jest dużo, często rodzą sie z przypadkowych związków, nie mają pełnej rodziny, wychowują się na ulicy, bywają oddawane „na wychowanie” do krewnych albo całkiem obcych ludzi. Widzimy, że bardzo łakną zainteresowania dorosłych. Inaczej też niż w Polsce czy Stanach – ta ich trudna sytuacja powoduje, że są wdzięczne za każde dobro, które otrzymują, cieszą się wszystkim, co u nas dostaną, zwłaszcza jeśli to będzie tylko trochę zainteresowania. Kiedy odwiedziłyśmy Francoise w jej nowym domu (o czym pisałam niedawno), najmłodszy, prawie trzyletni Jolandes strasznie płakał, gdy odchodziłyśmy. Bardzo chciał z nami pójść. Potem Francoise dzwoniła, że płacze dalej, więc poprosiłyśmy ją, by go przyprowadziła następnego dnia. Jolandes do tej pory miał u nas swoją przedpołudniową drzemkę (w domu albo nie ma na to miejsca albo warunków), u nas mógł zjeść coś dostosowanego do jego dziecięcego żołądka, u nas mógł się pobawić i my tę zabawę mu organizowałyśmy, dając mu swoją uwagę, u nas wreszcie, kiedy robił się śpiący i marudny, jak każde małe zmęczone dziecko, znajdowal kogoś, kto go wziął na ręce i utulił…
Każde małe dziecko na świecie zasługuje na spokojny sen…