Wczoraj po południu była straszna ulewa. W pewnym momencie przybiegły wystraszone maluchy z naprzeciwka: woda leje się im na głowy i zalewa łóżko – jedyny mebel, który mają! Zabrałyśmy plandekę, której używa nasza mobilna przychodnia, i pobiegłyśmy na ratunek. Po drodze zawołałyśmy kilku chłopaków z sąsiedztwa. Razem zarzuciliśmy plandekę na dach. Kiedy zobaczyłam chłopaków uwijających się w strugach deszczu na dachu zrobionym z kawałków (często ostrej) blachy, uświadomiłam sobie, jak łatwo o wypadek. To były chwile prawdziwej grozy: modliłam się, żeby nie spadli razem z całym tym bałaganem. Kawałki blachy na pewno pocięłyby ich jak noże…
W końcu udało się. Zakryliśmy dach szopy, która jest domem tej rodziny, na tyle, że woda przestała zalewać wnętrze. Wszyscy ubłoceni, zmęczeni i wystraszeni poszliśmy się wysuszyć u nas w domu. Maluch trzęsły się z zimna i przerażenia. Najmłodszy ma dopiero dwa lata, średni – cztery, a najstarszy – sześć. Jak bardzo dziękowałam Bogu, że miałyśmy tę plandekę, która pochodzi z darów ze Stanów, a za którą tutaj musiałybyśmy słono zapłacić.
Kiedy poszłyśmy wieczorem sprawdzić, jak się sprawy mają – rodzina była już bezpieczna i spokojna…