Na tydzień przed 11 lutego dowiedziałyśmy się, że haitańskie Krajowe Duszpasterstwo Chorych prosi wszystkie instytucje służby zdrowia o zorganizowanie czegoś szczególnego na 11 lutego. Ponieważ nasza mobilna przychodnia pracuje w dziesięciu miejscach, nie byłybyśmy w stanie świętować we wszystkich. Razem z naszym personelem wybraliśmy Kap Wouj, jeden z najdalszych z naszych punktów pomocy, może najuboższy. Podzieliłyśmy obowiązki i koszty z Caritasem. Do nas i naszej ekipy należało, prócz normalnej pracy medycznej, przygotowanie Eucharystii i posiłku dla chorych.
Sami na obiad już nie zostaliśmy, żeby wyjechać z gór przed zmrokiem. Ale cieszyłam się, że Dzień Chorego spędziłam na pomaganiu chorym. Ponieważ z medycyną nie miałam nigdy nic wspólnego, jedyne co mogłam robić, to było mierzenie temperatury, a potem rozlewanie płynnych lekarstw do butelek przyniesionych przez pacjentów. Trudno patrzeć na nędzę tych ludzi… Ich choroby często mają swoje źródło w biedzie i braku edukacji – niektórzy nie wiedzieli nawet, że naczynie na leki musi być czyste 😦 Tyle jeszcze wśród tych ludzi do zrobienia! Tak trudno wypełnić słowa: „Niewidomemu byłem oczami, chromemu służyłem za nogi” (Hi 29,15)…
Halina
14/02/2015 at 10:54
Nakarmić taki tłum…cos mi to przypomina… Nie mam pojecia jak to wszystko robicie.
Życzę by Twoje marzenia spełniły się – może to jest jakiś sposób na zaniedbania Haitańczyków – wieloletnie,wielopokoleniowe…H.