Dziś o siódmej rano opuściłyśmy Jacmel. Lecimy do Stanów na spotkanie i zbierać fundusze na felicjańską misję na Haiti. Nasz lot do Miami zaplanowany był na 13.05, a z Miami do Newark o 18.30. Po drodze załatwiłyśmy jeszcze jedną sprawę w mieście i byłyśmy na lotnisku gotowe do drogi około 11.00. Wszystko wskazywało na to, że odlecimy na czas. Cieszyłyśmy się, pamiętając ostatnią podróż do Stanów, kiedy z powodu ptaka, który uderzył w samolot, czekałyśmy cały dzień w Port-au-Prince, a potem nie zdążyłyśmy na przesiadkę w Miami.
Dziś zaproszono nas do samolotu punktualnie. Jednak po trzydziestu minutach uslyszałyśmy komunikat: jest problem z silnikiem i musimy opuścić pokład. Czekałyśmy 4 godziny, nie wiedząc, czy w ogóle wylecimy: najpierw ogłosili, że będzie godzina spóżnienia, potem że dwie, potem że w ogóle nie polecimy, że jednak polecimy, ale za trzy godziny, w końcu po czterech – lecimy. Zostaliśmy znowu wsadzeni do samolotu i, ku powszechnej radości, wylecieliśmy.
Już wiedziałyśmy, że nie złapiemy naszego samolotu z Miami. Na szczęście był jeszcze ostatni lot do Newark, o 21.05. Modliłyśmy się, by zdażyć i by były w nim dla nas miejsca…
Dostałyśmy się na ten samolot, ale nie dostałyśmy vouchera na jedzenie jak inni. Głodne i padnięte biegiem popędziłyśmy do samolotu, szczęśliwe, że jednak lecimy. W biegu kupiłyśmy jogurt i jadłyśmy już w samolocie, czekając na start. Po chwili jednak usłyszałyśmy znajomy komunikat: z powodu zmiany pilota i załogi musimy opuścić pokład i czekać na lotnisku! Radość doskonała! Pozdrowienia z Miami! 😉