Dostałam z Polski:
„Pilna wiadomość. Chrześcijanie w północnym Iraku proszą o wsparcie modlitewne. Mają zostać ścięci w ciagu najbliższych godzin. Proszę, módlcie się za nich!”
Zebrałyśmy nasze dzieci na modlitwę…
Mamy nowych sasiadów, bardzo blisko nas: po drugiej stronie drogi. Zamieszkali w cudzym ogrodzie bananowym. Nie wiemy nawet, czy właściciel pozwolił im wybudować tam małą szopę. Mieszka w niej młoda kobieta z trójką małych chłopców: 2, 4 i 6 lat. Ich „domek” ma miejsce tylko na jedno łóżko i półkę na naczynia. Konstrukcja przyklejona jest do muru pobliskiej szkoły, żeby zaoszczędzić na czwartej ścianie. Nie ma elektryczności ani wody, nie ma na właściwe dla dzieci jedzenie ani na odpowiednie ubrania. Kiedy ich odwiedziłyśmy – dwóch młodszych chłopców miało na sobie tylko koszulki… Przy tym wszystkim mieszkanko było czyste i przyozdobione sztucznymi kwiatami – widać, że matka robi, co może, by jej dzieci miały namiastkę domu.
Poprosiłyśmy naszą lekarkę z przychodni na kółkach, by przebadała chłopców. Stwierdziła, że wszyscy trzej są niedożywieni i mają jeszcze inne problemy zdrowotne, wymagające bardziej zaawansowanej diagnozy. Z pewnością będziemy znów o tej rodzinie pisać – nie chcemy ich zostawić w zmaganiu z życiem. Bardzo nas dotknęła ich bieda…
W pośpiechu zdejmowałam pranie z dachu. I teraz mamy problem: wycisnąć i ponownie powiesić (wersja haitańska jest jeszcze prostsza: w deszczu prania się nie zdejmuje, deszcz przejdzie, a pranie kiedyś w końcu wyschnie), czy wersja europejska: trzeba wyprać jeszcze raz?
(poniżej na pierwszym zdjęciu pranie naszych sąsiadów: na płocie i ziemi, czekające na wyschnięcie, jak nie dziś to za kilka dni 😉
i na drugim: nasze, zdjęte przed chwilą w czasie niespodziewanej ulewy)
Jerry ma może 4-5 lat. Przychodzi do nas prawie od początku. Kiedy był młodszy, pałętał się pod nogami starszych dzieciaków i nie znajdował dla siebie zajęcia. Trzeba było go karmić i uspokajać, kiedy płakał.
Teraz jest już bardziej samodzielny, ale to jeszcze małe dziecko. Ze dwa dni temu najpierw płakał ze zmęczenia, aż wreszcie usnął prawie na stojąco. Położyłyśmy go w kuchni na kanapie…
Dzieci haitańskie w domach rzadko kiedy mają własne łóżko, w mieszkaniach jest upał nie do zniesienia i insekty. Niech pośpi u nas choć z godzinkę…
Nie jest łatwo dzielić się, gdy się nie ma prawie nic. Tym bardziej cieszymy się z każdego daru otrzymanego od ludzi tutaj. Dzieciaki przynoszą nam znalezionego pod drzewem na naszym podwórku migdała, czy zrobioną przez nie na naszych zajęciach sznurkową bransoletkę – małe, piękne gesty.
Dziś jednak miałyśmy duża niespodziankę. Nasi znajomi, którzy prowadzą szkołę dla bardzo ubogich dzieci w górach i z którymi podzieliłyśmy się kiedyś otrzymanymi od naszych darczyńców przyborami szkolnymi, przywieźli nam wczoraj, właśnie z tamtej wioski w górach, kosz pięknych owoców i warzyw. Wystarczy dla nas i dla całej grupy stołującej się w Kuchni Matki Angeli!
Wygląda na to, że nie pisałam przez miesiąc – przepraszam. Tyle było spraw do załatwienia w Stanach… Już jesteśmy w Jacmel. Na koniec pobytu w Stanach, jak zwykle zrobiłyśmy zapasy. Ale prócz naszych zwykłych zakupów przed powrotem na Haiti (kabanosy, sosy do sałatek, czasem biały ser jeśli jest), tym razem w polskim sklepie kupiłam jabłka. Jest to mój wyraz solidarności z krajem. Razem z naszą małą wspólnotką polską gospodarkę wspiera nasza nauczycielka kreolskiego. Na Haiti nie ma jabłek, więc jest to dla niej egzotyczny owoc z egzotycznej Polski 😉