Kiedy leciałam do Polski, miałam na lotnisku w Newark poruszające spotkanie: podszedł do mnie młody mężczyzna i poprosił o rozmowę. Ma na imię Romany, jest Egipcjaninem, katolikiem koptyjskim, który wraz z żoną i dziećmi musiał uciekać z Egiptu, bo odbywa się tam, może największe w historii, prześladowanie chrześcijan. Świat zajęty innymi konfliktami, które bardziej wiążą się z pieniędzmi, ropą i podziałem wpływów, pozwala, by tragedia egipskich chrześcijan przechodziła prawie bez echa. Fałszywie oskarżani, wypędzani i zabijani, pozbawiani pracy i zmuszani do przechodzenia na islam – to ich codzienność. Romany prosił o błogosławieństwo i modlitwę za niego, jego trudną historię życia i jego rodzinę. Kiedyś w Egipcie miał dobrą pracę, bo jest człowiekiem wykształconym (na szczęście zna angielski). Teraz nie ma domu, a przygarnięty przez Stany Zjednoczone, wykonuje najprostsze zajęcia, by utrzymać dzieci.
Wyobrażacie sobie, że ci ludzie, mimo że nieustannie grozi im śmierć za wiarę, tatutuują sobie krzyż na nadgarstku?! Zobaczyłam u tego chłopaka piękną i wielką wiarę…
Módlcie się za niego, proszę. I za wszystkich chrześcijan prześladowanych w Egipcie.
Kiedy chiałam więcej poczytać o ich sytuacji, natrafiłam na stronę katolickiej organizacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie. Zajrzyjcie tam, żeby lepiej zrozumieć, jak wyglądało egipskie życie Romanyego:
http://www.pokojdlaegiptu.pl/news/
Krzyż koptyjski: