We wtorek 23 lipca, w imieniu swojego proboszcza z parafii Św. Gabriela Archanioła w Saddle River w Stanach, przyjechała na Haiti siostra Esther ze Zgromadzenia Sióstr Chrześcijańskiego Miłosierdzia. Jej parafia jest zainteresowana nawiązaniem siostrzanych stosunków z jedną z parafii na Haiti. W Stanach to bardzo popularny sposób pomagania Kościołowi w potrzebie. Ponieważ proboszcz siostry Esther zna nas, prosił, by to była parafia, z którą my współpracujemy. Wybrałyśmy więc parafię św. Ives, z której proboszczem, ojcem Gostonem, mamy od dawna dobre relacje i którego Wy też już znacie.
Dwa pierwsze dni spędziłyśmy w Port-au-Prince. Chciałyśmy pokazać siostrze Esther stolicę z jej problemami, ale i to, co na Haiti w tych stronach piękne. Wybrałyśmy się więc do Casale – polskiej wioski w górach (pisalam już o niej kiedyś). Przy drodze siedziała jasnowłosa dziewczynka. Na oko dwa-trzy lata. Afrykańskie rysy twarzy i… jasne włosy. Pamiętacie, że ponad dwieście lat temu osiedlili się tam polscy legioniści wysłani na Haiti przez Napoleona. Mieszkańcy wioski dalej noszą w sobie polskie geny…
Na dwie noce zatrzymałyśmy się na przedmieściach Port-au-Prince w domu należącym do zgromadzenia, z którego pochodzi nasza współlokatorka, s. Janet. To były dwie bardzo trudne noce. Dom zbudowany jest niestety tak, że kumuluje ciepło z całego dnia i odaje je w nocy. Ponieważ z elektrycznością jest tam jeszcze gorzej niż u nas, nie mogłyśmy nawet włączyć wiatraka. Nacierpiałyśmy się bardzo, ale szczególnie szkoda nam było s. Esther. Niełatwo zaaklimatyzować się na Haiti, a tu od razu taka próba charakteru. S.Esther znosiła jednak ten niewyobrażalny upał bardzo dzielnie. Na pocieszenie obiecywałyśmy jej, że w naszym domu w Jacmel w nocy jest prąd i można używać wiatraka.
Kiedy po dwóch dniach dotarłyśmy wreszcie do Jacmel, okazało się, że… nie ma prądu! Myślałyśmy, że pojawi się następnego dnia. I tak przez trzy kolejne dni: bez prądu, bez wiatraka, z lodówką podłączaną tylko na godzinę-dwie do generatora (jakiś czas temu dostałyśmy w prezencie generator prądu z silnikiem spalinowym, który jednak wytwarza taki hałas, że nie mamy sumienia ze względu na sąsiadów go używać. Ratujemy przy jego pomocy lodówkę w chwilach szczególnego kryzysu, ale poza tym staramy się z niego nie korzystać). Więc wyobrażacie sobie? Przyjeżdżacie na tydzień na Haiti i do wszystkich trudności, które czekają na was w tym kraju, do upału który ostatnio nie spada poniżej 35C w cieniu, dostajecie w prezencie pięć dni bez elektryczności?! Siostra Esther zniosła to z podziwu godnym humorem.
Pokazałyśmy jej Jacmel i odwiedziłyśmy oczywiście parafię St.Yves. Proboszcz Gaston zorganizował specjalne spotkanie ze swoją radą parafialną. Porozmawialiśmy o życiu parafii i przyjrzeliśmy się ich potrzebom. Siostra Esther zawiezie tę wiedzę do Stanów. Wiemy, że zrodzi się z tej wizyty i tego spotkania wiele dobra.
Dziś, w sobotę, po godzinie szesnastej wrócił prąd. Po prawie sześciu dniach. Kiedy jest woda, kiedy można wziąć prysznic, a potem włączyć wiatrak i choć na chwilę wyschnąć, wszystkie trudy szybko idą w niepamięć 🙂