Dziś po mszy św. pojechałyśmy do szpitala św. Michała Archanioła, który jest jedynym szpitalem w Jacmel. Pojechałyśmy z naszą znajomą, która kogoś odwiedzała. Jak straszne są tam warunki! Brud i przepełnienie, kobiety razem z mężczyznami i dziećmi na jednej sali, pacjenci z otwartymi złamaniami, ranami zadanymi nożem i maczetami, ofiary wypadków drogowych, ludzie po operacjach nowotworów, z amputowanymi kończynami…
W tym szpitalu pacjenci sami muszą przynieść sobie wszystko, czego potrzebują: poduszkę, pościel, rzeczy osobiste, jedzenie, a wyglądało na to, że również opatrunki, bo wielu leżało w zakrwawionych i brudnych… Na ogromnej sali może ze dwie osoby miały wiatraki, a jedna moskitierę.
Na dziesiątki chorych widziałyśmy tam tylko jedną kobietę z personelu. Siedziała przy biurku i znudzonym wzrokiem wodziła po przechodzących. Nie było lekarzy, sanitariuszy, salowych. Wszystkim wokół chorego zajmowała się rodzina.
Byłam napawdę przeraźona, ale cieszyłam się, ze Pan nam dziś pokazał tę „ciemną dolinę”… Podchodziłysmy do każdego łóżka, zamieniałyśmy kilka słów i modliłyśmy się z chorym albo tylko nad nim. W sali leżał jeden młody strasznie wychudzony mężczyzna, który najpierw na nasz widok zakrył twarz, a potem nie chciał rozmawiać i nie pozwolił nam się nad sobą modlić. Nie wiemy: może był wyznawcą popularnego tutaj voo-doo? Może w ogóle w nic nie wierzył? Modliłam się za niego po wyjściu…
Zdjęcia chyba niezupełnie oddają grozę tego miejsca…
















