W sobotę pojechałyśmy z Yvonem do Kaville, do obozu dla ludzi, którzy utracili domy podczas trzęsienia ziemi w styczniu 2010. Dwa razy w miesiącu Yvon dostarcza pitną wodę dla mieszkańców tego miasteczka namiotów. Kupuje wodę w plastikowych workach, a potem te worki rozdaje rodzinom. Od chwili wejścia na teren obozu czułam, że jesteśmy we właściwym miejscu, że tutaj jesteśmy potrzebne…
Obóz jest położony na terenie, na którym kiedyś było boisko piłki nożnej. Za murem – piękne, strzeżone osiedle. W namiotach nie ma bieżacej wody i mieszkańcy muszą ją zdobywać na własną rękę.
Od samego początku wokół nas pojawilo się mnóstwo dzieci. Wiele niedożywionych: mają napuchnięte brzuszki, skórę zmienioną chorobami i wypadające włosy. Na poczatku próbowałyśmy nawiązać kontakt z ludźmi przychodzacymi po wodę, porozumiewając się za pomoca prostych wyrażeń w j. kreolskim. Najszybciej jednak udało nam się porozumieć z dziećmi. Są ciekawskie i przyjazne. W końcu wzięły nas za ręce i poprowadziły do swoich „domów”. Powtarzały: „vin lakay mwen”, co znaczy „przyjdź do mojego domu”. Ponieważ było to ledwie dzień po ulewnych deszczach, które towarzyszyły przejściu huraganu, brodziłyśmy w strasznym błocie. W namiotach były przeważnie kobiety. Serdecznie zapraszały nas do wejścia. Ich gościnność była dla mnie głębokim przeżyciem. Bardzo też wzruszyła mnie ich niewyobrażalna dla nas bieda…
W którymś momencie podeszła do nas starsza kobieta, która powtarzała: „Mwen grangou!”, co znaczyło „jestem głodna”. Niestety, nie miałyśmy nic, co mogłybyśmy jej dać…
W jednym z namiotów – ku mojemu zaskoczeniu – spotkałyśmy rodzinę, która wygladała na szczęśliwą. W środku namiotu leżało nowonarodzone dziecko – źródło ich szczęścia. Czułyśmy się jak w Betlejem. Obok dziecka chodziła kura, wprost na ziemi leżały garnki i inne konieczne do przetrwania rzeczy.
W którymś z namiotów odkryłyśmy na jakiejś ścianie coś w rodzaju tablicy szkolnej. Nawet w tych warunkach ktoś próbował uczyć swoje dziecko pisania…
Czujemy się wezwane, aby uczynić coś więcej dla tych ludzi…













